Silesia Marathon po raz piąty
Dwie godziny 35 sekund i 35 setnych - z takim czasem na mecie pojawił się Jakub Glajcar. Góral z Wisły wygrał piąty Silesia Marathon. Jak rok temu, metę biegu usytuowano w Parku Śląskim
Bieg rozpoczął się pod katowickim Spodkiem. Jego trasa wiodła ulicami stolicy województwa, Siemianowic Śląskich i Chorzowa. Do zawodów zgłosiła się rekordowa liczba ponad 2200 zawodników z szesnastu krajów, m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Japonii i Korei Południowej. Po raz pierwszy wśród uczestników rozlosowano nagrodę główną - samochód marki Mini o wartości 71 tysięcy złotych.
Metę tego prestiżowego biegu po raz kolejny usytuowano w Parku Śląskim. Bohdan Witwicki, dyrektor maratonu tłumaczy, że to wyjątkowa lokalizacja. „Sam bardzo chętnie tutaj biegam" - przyznaje. „Duże maratony w Londynie i Nowym Jorku kończą się w zielonych centrach miast. To wspaniale, że i my mamy takie miejsce do dyspozycji."
Również zwycięzca nie krył zadowolenia z ciekawego zakończenia zawodów. „Biegłem tutaj w zeszłym roku, w Silesia Eco Run. Wówczas przegrałem z Włochem Roberto DiMicoli" - wspomina zwycięzca, który bieganie na długich dystansach uprawia od 11 lat. Glajcar twierdzi, że w ostatnim czasie Park rozwija się pod kątem sportu, aktywnego wypoczynku i rekreacji. „Ogólnie trasa była bardzo ciężka, z dużą ilością podbiegów. Moja taktyka się sprawdziła. Na początku dystansu wypracowałem przewagę, którą w drugiej części mogłem swobodnie kontrolować" - wyjaśnia Jakub.
W ubiegłym roku zawodnicy biegli w upale. Tym razem imprezie towarzyszyły niewielkie opady. Przełożyło się to na rezultaty zawodników. Ewa Kalarus, najlepsza z pań, w ubiegłorocznej edycji osiągnęła czas powyżej trzech godzin. Tym razem była o kilkanaście minut szybsza. „Cieszę się, że udało mi się zejść poniżej 180 minut" - nie kryje zadowolenia. „Z punktu widzenia maratończyków aura była idealna".